„Co to jest muzyka?” - Tomasz Trzciński rozmawia z Prof. Lidią Grychtołówną, sławną polską pianistką koncertową, wybitnym pedagogiem i członkini Jury Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie a także laureatką tegorocznej Nagrody Specjalnej Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Słowem wstępu
To właśnie pytanie - z pozoru banalne i niewinne stało się myślą przewodnią i źródłem mojej polemiki z wybitną polską pianistką koncertową i pedagogiem - prof. Lidią Grychtołówną, wieloletnią członkini Jury Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, który odbywa się w tym roku od 2 do 23 października 2021 w FIlharmonii Narodowej w Warszawie. Wydarzenia, którego najwyższe laury od stu ponad lat otwierają sceny sal koncertowych młodym wirtuozom gry na fortepianie a ich kariera, niezależnie od narodowości toczy się odtąd także pod znakiem wykonań muzyki wybitnego polskiego kompozytora.
Nasza rozmowa przybrała także w związku z tym charakter rozpatrywania zagadnienia muzyki nie tylko jako zjawiska kulturowego, ale i kwestii dotyczącej podejścia do muzyki Chopina i jej wykonawstwa przez obecne, i nadchodzące pokolenie pianistów - ludzi obecnego już XXI wieku, ich nastawienia do sztuki muzykowania, i stopnia zrozumienia przezeń estetycznych i artystycznych założeń muzyki Chopina w interpretacjach, jakie coraz częściej słyszy się z ukazujących się licznie nagrań i w trakcie koncertów. Tego, jak ta obecna generacja nie tylko rozumie muzykę Fryderyka Chopina, ale i jak ją odczuwa, jak i co chce poprzez nią przekazać publiczności, słuchaczom i melomanom zafascynowanym tą szczególna w swoim wyrazie muzyką fortepianową. Oraz jak zmienia się dzisiejszy sposób interpretacji przez pianistów muzyki pochodzącej z coraz bardziej przecież odległej czasowo epoki romantycznej, w porównaniu z kanonami tej sztuki obecnymi na scenach jeszcze z końcem XX wieku - tego stulecia, w którym pianistykę rozwinięto na wszystkich kontynentach. Do czego przyczyniła się przecież w znacznym stopniu fascynacja muzyką Fryderyka Chopina a dowodem tego jest jej wielkie, światowe, entuzjastyczne powodzenie i liczni uczestnicy konkursów chopinowskich, w tym w wielkiej reprezentacji z krajów azjatyckich.
Panią Profesor Lidię Grychtołównę, która jest wybitnym interpretatorem nie tylko utworów Chopina, ale także Roberta Schumanna i całej palety europejskiej romantyki fortepianowej bardzo wiele elementów dzisiejszych scenicznych wykonań tej literatury fortepianowej zdecydowanie jednak niepokoi, a niepokój ten przybiera charakter szczególnej troski o przyszłość chopinowskiej tradycji wykonawczej, która w jej ocenie ulega w ostatnich dekadach poważnym przeobrażeniom, i nie zawsze niestety pozytywnym. Wypytałem ją więc bardzo szczegółowo o jej przemyślenia i refleksje na ten temat, i o nich będzie można tutaj wiele przeczytać - zjawiska te wynikają bowiem wedle jej koncepcji z konkretnych przyczyn, które stara się szeroko nakreślić.
Rozmowa, którą tutaj Państwu przedstawiam to nie tylko wywiad-rzeka ze sławną pianistką ale także swoiste credo i przesłanie artystki, której całe poświęcone sztuce muzykowania życie związane jest czynnie ze sceną a jego sensem była od zawsze niezwykła wręcz miłość i przywiązanie do muzyki i piękna gry na fortepianie, którego dźwięk zgłębiała przez dziesięciolecia, odsłaniając koncertowej publiczności jego niezwykłe możliwości. Miłości do dźwięku tego instrumentu, którego tajniki zna teraz już tak, jak własną rękę. Serdecznie zapraszam!
I. Czy fortepian może zaśpiewać?
Tomasz Trzciński: Pani Profesor, co to jest muzyka? Z Pani punktu widzenia - kogoś, kto nią od tak dawna intensywnie żyje i wykonuje ją na scenach całego świata?
Prof. Lidia Grychtołówna: Co to jest muzyka?! Takiego pytania absolutnie się nie spodziewałam! Ale myślę że jest to chyba to coś, co jest człowiekowi potrzebne, tylko niestety nie wszyscy ludzie zdają sobie z tego sprawę że jest im to tak bardzo potrzebne i nawet powiedziałabym - bardzo lecznicze! Nie wiem, czy mam rację czy nie, ale myślę po prostu że muzyka to jest to coś, co szczególnie upiększa nasze życie - tym jest ona na pewno.
TT: Pani wykonuje ją od dawna, i żyje nią od zawsze, jednak jeśli spojrzymy na muzykę obiektywnie, jako na niezwykłe zjawisko to…
LG: …Ale potrzeba muzyki była już od niepamiętnych czasów! Co jakiś czas badacze sztuki, kultury, historycy, archeolodzy i antropolodzy odkrywają różne ślady, przedmioty i rzeczy, artefakty, które świadczą o tym że zawsze była ona ludziom bardzo potrzebna.
TT: Dlaczego sztuka gry na fortepianie tak bardzo urzeka nie tylko ludzi wrażliwych na dźwięk, ale i wielu innych? Co jest w niej aż tak pociągającego że nauczyć się grać na fortepianie pragną nadal miliony ludzi a koncerty z udziałem tego instrumentu są tak bardzo popularne?
LG: Co za pytanie! (śmiech) Ale na serio: Muzyka, literatura fortepianowa jest być może właśnie najbogatsza. Być może także i dlatego że wszystkie inne instrumenty potrzebują fortepianu, który daje im tło. Oczywiście - jest wiele znakomitych utworów solowych na instrumenty smyczkowe i dęte, i perkusyjne, jest naprawdę spora literatura na ten temat, ale dopiero wtedy kiedy w akcji obecny jest przy tym fortepian - robi się z tego piękna muzyka. A nie zawsze jest ona tak ciekawa, gdy gra się tylko na tym jednym instrumencie, i to nawet wtedy, gdy rozbrzmiewa ona w najlepszym wykonaniu.
TT: Choć przecież mnóstwo ludzi ceni grę solową na fortepianie najbardziej i chce się nauczyć na nim grać bo to coś wyjątkowo ich pociąga, pytanie tylko właśnie - dlaczego tak się dzieje? Co w tym instrumencie tak bardzo ludzi fascynuje?
LG: Trudno mi na to tak obiektywnie odpowiedzieć ponieważ ja sama, i od samego początku, jak tylko trochę się ruszałam to sięgałam rączkami do klawiatury bo mamusia moja grała no i podobno jako niemowlę w wózku jeszcze, gdy zaczęłam kwilić czy narzekać to wystarczyło mojej mamie zasiąść do fortepianu i zacząć grać. I wtedy była zupełna cisza bo ja byłam skupiona na tym co słyszę w jej wykonaniu. Więc coś fascynującego chyba jednak jest w tej muzyce skoro - jak mawiał Jerzy Waldorf -
„Muzyka łagodzi obyczaje“.
TT: Czy można więc zakładać że jest ona sztuką, która dotrze poprzez swoją emocję, wyraz do każdego słuchacza? Czy tylko do nielicznych melomanów?
LG: Ja uważam że jest w muzyce coś takiego szlachetnego że nawet ludzie mniej wrażliwi - a niektórzy z nich mówią: „słoń nadepnął mi na ucho“ - ale to przecież nieprawda, zareagują na dobry utwór. Myślę że nawet ten najmniej wrażliwy człowiek, gdy słyszy dobre wykonanie jakiejś muzyki to w jakiś sposób reaguje na to pozytywnie lub z zainteresowaniem. Ale musi to być naprawdę bardzo dobre wykonanie, artystycznie i emocjonalnie przemawiające do słuchacza. Bo jak wiadomo wykonawca jest przecież drugim kompozytorem - to jego działanie może jakiś utwór muzyczny rozsławić lub - pogrzebać. Dlatego te wyjątkowo trafione wykonania muzyki zawsze dotrą i znajdą słuchaczy, i pozostaną im w pamięci.
TT: Prowadzi Pani nadal wiele kursów z młodymi ludźmi, pokazuje im drogę do interpretacji muzyki, uczy ich tej sztuki, ale i oni też nie zadają sobie chyba zbyt często pytania dlaczego właściwie to robią? Dlaczego sami grają? Osobiście, gdy mam uczyć ludzi dorosłych, którzy przychodzą po iluś tam latach życia i chcą nauczyć się grania, wówczas często zadaję im pytanie dlaczego chcą się tego nauczyć, co w tym instrumencie najbardziej ich pociąga?
LG: I czego się Pan od nich dowiaduje?
TT: Każdy z nich odpowiada mi na to inaczej. Niektórzy wracają po wielu latach do fascynacji z lat młodości, na którą nie mieli później czasu, inni zawsze kochali i interesowali się muzyką i chcą zobaczyć jak to wygląda od strony praktycznej, inni kiedyś grali, bo rodzice chcieli by się tego nauczyli, ale potem porzucili to na rzecz ważniejszych dla nich, ciekawszych studiów, zajęć czy życiowych obowiązków, a teraz mają czas i mogą to co kiedyś zaczęli, kontynuować. Niektórzy lubią jakiegoś szczególnego artystę, cenią jego muzykę i pragną też umieć ją zagrać… Więc ciekaw jestem po prostu jak widzi to artystka, która przeżyła przecież z tym instrumentem całe życie?
LG: No może u mnie jest to jeszcze nieco inna sytuacja ponieważ ja miałam wzór: Moja mama grała.
TT: Czyli była to u Pani od początku fascynacja?
LG: Tak, można nawet tak powiedzieć że to była u mnie fascynacja - od pierwszych dni życia.
TT: Ale, co ciekawe że przy obecnym zalewie muzyki współczesnej upodobania ludzi młodych, dopiero co grających, wcale nie są takie jak by się wydawało, a wręcz przeciwnie - bardzo wiele młodych osób chce się nauczyć „Dla Elizy“ Beethovena, czy któregoś walca Chopina, czy jakiegokolwiek innego utworu z tych najbardziej znanych… Często pytam - dlaczego „Dla Elizy“, przecież to jest taki stary utwór, ile wokół rzeczy nowych i znanych melodii, ile atrakcyjnych nawet przebojów na fortepian, dlaczego akturat to? - „Bo to jest tak naprawdę piękne” - odpowiadają.
LG: Być może dlatego że to jest taki nieco wolniejszy utwór, i który jest do tego jak utwór wokalny, brzmi śpiewnie na fortepianie, i ma ciekawą melodię - taką nić prowadzącą, taką linię biegnącą od - do, skądś dokądś. Być może to właśnie fascynuje nadal ludzi. Jakaś muzyczna całość, która coś znaczy. Ja po prostu wyrastałam w tym „od kołyski“, jak to się mówi.
TT: A obserwując młodych ludzi, którzy dzisiaj grają, jak odbiera Pani ich fascynacje? Czy to technika gry, fascynacja ruchem na klawiaturze, ilością dźwięku jaki można wydobyć, czy jednak muzyką najbardziej ich zajmuje? Co dominuje Pani zdaniem w ich grze, jaka potrzeba?
LG: W tej chwili muszę powiedzieć że jestem bardzo zmartwiona dlatego, że ludzi młodych bardziej fascynuje ruch i szybkość palców aniżeli faktyczne piękno muzyki. Dotyczy to zwłaszcza, niestety muzyki Fryderyka Chopina. Zaledwie kilka dni temu zakończyły sięeliminacje międzynarodowe do tegorocznego Konkursu Chopinowskiego, który odbędzie się - miejmy nadzieję - z rocznym opóźnieniem w październiku. I muszę stwierdzić że tak szybko jak teraz ludzie grają tę muzykę - tego jeszcze nigdy w takim stopniu nie było. Mój bardzo sympatyczny znajomy, który jest po średniej szkole muzycznej i zagrał na dyplomie koncert fortepianowy Lista, więc nieźle (bo to bardzo wymagający technicznie i muzycznie utwór), a dzisiaj z zawodu jest fenomenalnym matematykiem zaś muzykę bardzo kocha, i adoruje wręcz, przysłuchiwał się tym eliminacjom i tak potem opowiadał mi o swoich wrażeniach:
„Pani Profesor, co się teraz dzieje! Młodzi walą w fortepian jak gdyby to była perkusja, mszczą się dosłownie nad tym instrumentem, już nie mówiąc o tempach w jakich wykonują te utwory, jak gdyby zupełnie nie wiedzieli co i kogo muzykę grają, i na jakim instrumencie...“
TT: To zaskakujące! A jak to bywało w czasach Pani młodości? Czy i wówczas nie było już na konkursie chopinowskim takich wyczynowych sportowców klawiatury na scenie?
LG: Owszem, to się zdarzało i bywały w związku z tym później nawet nieco zabawne sytuacje, ale nie w takiej wielkiej liczbie jaka jest teraz. Były to zjawiska raczej marginalne, odosobnione, i traktowano je zazwyczaj jako „wyczynowe“ kuriozum. Mówiono zresztą później, gdy porównywano np. różne wykonania etiud Chopina, że ci ludzie grali np. „Etiudy” a nie Chopina…
TT: Co w takim razie jest tutaj Pani zdaniem najważniejsze, nawet w tych chopinowskich Etiudach, utworach przecież - jakby nie było - zadedykowanych przez niego właśnie rozwojowi umiejętności warsztatowych, techniki, sprawności rąk u pianistów. Czyżby było zawarte w nich znacznie więcej jeszcze muzyki niż słyszą to młodzi i współcześni pianiści?
LG: W muzyce Chopina naczelną rzeczą, już nie mówiąc naturalnie o warsztacie pianistycznym - bo to musi być, szalenie ważne jest piękno dźwięku, słynne chopinowskie „cantabile“. I nawet w tych etiudach i wszędzie indziej w jego muzyce. Więc stukanie tego, i kopanie tego Chopina w szybkim tempie i traktowanie jakimiś gwałtownymi uderzeniami - to jest zupełnie nie to, o co w tej muzyce chodzi. A trochę mnie to martwi bo teraz tak niestety młode pokolenie gra. Po prostu ich fascynuje tylko tempo.
TT: No ale mówi się przecież przysłowiowo że „młodość musi się wyszumieć”? Czy tak grają teraz również i dorośli pianiści?
LG: Niestety, przykład idzie dzisiaj właśnie z góry, od starszego nieco pokolenia, które rozpoczęło ten sposób traktowania instrumentu i muzyki romantycznej już dwie-trzy dekady temu. Niektóre tempa, jakie usłyszałam w wykonaniach, już chyba na konkursie chopinowskim w roku 1985 zaczęły nieśmiało znamionować takie tendencje w podejściu do interpretacji Chopina. Wówczas było to zjawiskiem raczej rzadszym, dzisiaj przeszło do codzienności, i przybrało niesłychanie na sile.
TT: Kto wówczas tak zaskoczył słuchaczy?
LG: Stanisław Bunin - zwycięzca tamtego konkursu, który grał niektóre utwory lub części kompozycji Chopina w tempach wręcz zawrotnych, można powiedzieć że po jego wyczynach zaczęła się ta chyba ta moda na przyspieszanie w wykonaniach tej muzyki. On grał jednak fenomenalnie pięknym dźwiękiem, doskonałym brillante z wysoką kulturą, swobodą i gracją, stanowił na tle pozostałych uczestników wielką osobowość i różnicę klasy, toteż ta jego wygrana była w pełni, mimo nawet tych szybkich temp, uzasadniona. Potwierdził to zresztą później wieloma koncertami i nagraniami, choć dzisiaj jest na scenach praktycznie nieobecny, ucząc i mieszkając na stałe, zdaje się że w Japonii.
TT: No a sławny przecież, także ze swojego scenicznego temperamentu Arthur Rubinstein? Czyż jego nagrania nie mogą i dzisiaj nas szokować, jego siła uderzenia i biegłość palców zdają się w utworach Chopina, np. na nagraniach z Carnegie Hall dla RCA Victor być wręcz niesłychane?
LG: Owszem, to był naprawdę imponujący pianista i znakomity polski artysta. Ale jednak wszystko cokolwiek robił z muzyką i to jak on grał na instrumencie podporządkowywał zawsze dziełu i wyrazowi utworów danego kompozytora. Jego interpretacje, jeśli nawet nieco przesadne, zawsze dają się uzasadnić sensem tekstu wykonywanych kompozycji. Na pierwszym miejscu stała tu zawsze muzyka, kultura dźwięku, piękno, śpiewność linii, legato, kantylena i wielkie emocje zawarte w utworach Chopina, Brahmsa czy Schumanna. Nikt tak wspaniałe jak on nie grał chopinowskich polonezów, słynny Polonez As-dur, Polonez-Fantazja, czy Andante Spianato i Wielki Polonez - to są do dziś dnia niedościgłe chopinowskie interpretacje.
TT: Także i jego droga do kariery, o czym wspomina w swoich pamiętnikach były przecież niełatwe, to nie spadało mu jak z nieba i musiał o wszystko ciężko zmagać się w życiu? Być może i to spowodowało takie nastawienie do grania? U niego słychać nie tylko wielką miłość do muzyki ale i patriotyzm, właśnie w polonezach, które gra płomiennie!
LG: On musiał, oprócz pierwszych sukcesów, przejść także wpierw przez wiele upokorzeń, doświadczyć wiele biedy i nędzy tego rzemiosła, i niesprawiedliwości społecznej, jednak wydaje mi się że na sztukę jaką proponował nie miało to większego wpływu, on potrafił odczytać intencje kompozytora niezmiernie przenikliwie i tak nad nimi pracować, by umieć wydobyć je następnie z każdego instrumentu. Dzięki temu mógł się przebić i w końcu osiągnąć sławę, bo wiedział czego chciał i był w tym, mimo wielu przeciwności wytrwały. Dzisiaj artyści mają na ogół znacznie lepsze warunki wyjściowe, komfort nauki, szkoły, innym zależy na tym by oni mogli się uczyć, rodzice ich wspierają, wręcz zabiegają o dobrych nauczycieli, nuty, świetne instrumenty, wszystko na wyciągnięcie ręki, tylko chcieć.
TT: A wówczas tak nie było? Fortepian to był instrument bardzo popularny i lubiany w życiu warstwy średniej, z której pochodził?
LG: Rubinstein musiał zmagać się o swój zawód w czasach, w których nie traktowano tego aż tak poważnie, muzyk to był na ogół mniej albo bardzie człowiek ubogi, jak choćby Moszkowski, wybitny pianista i pedagog, który zmarł w strasznej nędzy. Ta epoka interesu muzycznego dopiero powoli nadchodziła. Szczęściem Rubinstein spotkał na swojej drodze Ignacego Jana Paderewskiego, u którego gościł jako jego uczeń w Szwajcarii i to także bardzo wiele mu dało.
TT: Paderewski zaś, sam wybitny polski pianista, i autorytet na europejskich salonach, który zdobył wpierw sławę w Ameryce i znał osobiście wielu bardzo wpływowych ludzi, np. prezydenta USA - dzięki czemu oddał Polsce zresztą wielkie przysługi walcząc wraz z Romanem Dmowskim o powojenne granice II Rzeczpospolitej, a później jako jej pierwszy premier, widząc talent Rubinsteina nie pozostał temu obojętny. Wiedział że to ma przyszłość?
LG: Z pewnością, był znakomitym artystą i potrafił to ocenić. Gdyby zresztą Rubinstein grał wprawdzie nawet bardzo dobrze, jak wielu, ale nie potrafił urzekać słuchaczy tym szczególnym pięknem dźwięku, temperamentem i wielkim kunsztem gry, nigdy tak daleko by nie zaszedł. To nie były czasy laureatów konkursów, one zaczęły się na dobre dopiero wraz z konkursem chopinowskim. Także, tak trzeba również widzieć jego grę, nawet jeśli nieco przesadną w naszych odczuciach, ale zawsze grę na najwyższym poziomie kunsztu muzycznego i pełną nieśmiertelnego uroku.
TT: A Co w takim razie pragnie Pani przekazywać swoim słuchaczom poprzez swoje wykonania i interpretacje utworów? Jaka to siła, jaka emocja wydobywa się nadal poprzez Pani koncertowy dźwięk?
LG: Zawsze chcę pokazać słuchaczom piękno tej muzyki, którą gram. Ale żeby było to naprawdę piękne przeżycie - nie powinno się przesadzać i grać tego za szybko. Bo wtedy zanika przede wszystkim to co sięu nas, w muzyce, nazywa legato.
TT: Legato, jak wyjaśnić to słuchaczom? Czy chodzi o śpiewność, sztukę łączenia dźwięków w jednej linii?
LG: Tak, to jest legato - kantylena, czyli takie granie melodii lub linii by dźwięk, który następuje w melodii po poprzednim był grany tak ściśle żeby nie było między tym i poprzednim dźwiękiem przerwy, bo inaczej zrobi się to takie, jak gdyby nieco perkusyjne.
TT: Zapytam przekornie: A niektórzy twierdzą dzisiaj uparcie że fortepian jest właściwie instrumentem perkusyjnym?
LG: Ja się absolutnie z taką opinią nie zgadzam! Tylko trzeba umieć śpiewać na fortepianie a to wcale nie jest takie łatwe. O tym mówił Fryderyk Chopin, zachęcając swoich licznych uczniów by jak najczęściej chodzili do opery i słuchali arii - kantylen w wykonaniu artystów śpiewaków, bo głos ludzki to najdoskonalszy instrument a włoskie bel canto było dla Chopina przecież wzorem prowadzenia linii melodycznej.
TT: Czyli umiejętność odpowiedniego wydobycia dźwięku na fortepianie i połączenia go z innym to jest właśnie chopinowska sztuka gry na tym instrumencie? Czy to stara się Pani przekazywać młodym muzykom?
LG: Osobiście uważam że uderzanie palcem z góry w klawiaturę daje właśnie tą perkusję i w moich pedagogicznych działaniach, które miałam ze studentami to było zawsze ważne. Podkreślałam żeby jednak od spodu do góry iść z dźwiękiem, bo wtedy ten instrument będzie miał szansę zaśpiewać. Potrzebna jest więc do tego jak największa bliskość palca z klawiaturą. Bo im dalej palec jest oddalony od klawiatury fortepianu tym jego dźwięk jest brzydszy. Między innymi dlatego Chopin jest właśnie tak trudny wykonawczo, bo on ma we wszystkich utworach kantylenę i nawet w etiudach też trzeba umieć ją wydobyć. No i sam mówił przecież żeby nie fruwać ponad klawiaturą a grać w klawiaturze, konkludując to żartobliwie - żeby „nie łapać rękami gołębi“ a śpiewać.
TT: A emocje, ta energia, którą stara się Pani wydobyć z wykonywanej przez siebie muzyki? Czy właśnie tak rozumie Pani to działanie poprzez instrument, które w trakcie grania daje w rezultacie zamierzony przez Panią efekt muzyczny i artystyczny?
LG: Tak, tutaj pracuje głowa, pracuje ucho, i pracuje oczywiście ręka. I to musi być idealna współpraca tych trzech elementów. Żeby palec mógł wiedzieć jak wydobyć z klawisza piękno - trzeba mieć tę wrażliwość na uderzenie. Bo klawisz sam w sobie jest przecież martwy, jak się w niego stuknie no to będzie takie „puk“ i nic więcej. Tak pracuje jego dźwignia i młoteczek - mechaniczne przełożenie naszego ruchu na strunę fortepianu. Ale co zrobić żeby ten instrument zaśpiewał? Bo on powinien śpiewać, zwłaszcza w muzyce romantycznej, u Chopina, Schumanna, Brahmsa, Schuberta, czy Lista…
TT: Choć przecież grając już nawet muzykę Mozarta mamy dokładnie to samo, fortepianowa muzyka Mozarta to jest czysta opera na klawiaturze, czyli klasyczna kantylena?
LG: No tak, oczywiście, tyle tylko że do muzyki Mozarta stosujemy jeszcze trochę lżejszy dźwięk. On musi być w Mozarcie bardziej filigranowy, delikatniejszy - taki jaki jest też i charakter tej muzyki.
II. Teoria a praktyka
TT: Dlaczego o to wszystko Panią pytam? Otóż ciekawi mnie pewna szczególna kwestia. Słynna niemiecka filozof języka, i teoretyk sztuki - Susanne Langer twierdziła że muzyka jest jak gdyby „morfologią“ uczuć. To znaczy że jakby nie jest ich wyrazem dosłownym ale czymś o czym symbolicznie opowiada ona za pośrednictwem odpowiednio dobieranych struktur dźwiękowych.* ) Czyli - przekładając to na język bardziej zrozumiały, muzyka nie jest dosłownie samą emocją czy uczuciami wyrażanymi bezpośrednio ale jest ona językiem kompozytora, który o takich emocjach czy uczuciach za pomocą dźwięków opowiada. Czyli że są to tak jak gdyby symbole różnych stanów uczuciowych. Jak odniosłaby się Pani do tych słów?
LG: Tak, mogę się z tym zgodzić że tak również jest, naturalnie. Mimo to uważam jednak że jest również coś w istotnego tym że kompozytor zapisuje te swoje uczucia muzyką. Myślę że jest to wyraz jego bezpośrednich przeżyć i nie należy tego całkowicie wykluczać, bo to się nie bierze gdzieś tam z nieba, z jakiejś niewiadomej czy abstrakcyjnej przestrzeni. Że ma on wielką potrzebę wyrażenia tego co w nim w środku siedzi i chce wyrazić to właśnie swoją muzyką. Jest to jego własna, osobista ekspresja, to - co i jak przekazuje słuchaczowi poprzez wykonawcę za pomocą zapisu swojej muzyki.
TT: Choć przecież w muzyce takiej opera, balet, czy cyklach muzycznych obrazów, gdzie słyszalna jest programowość muzyki, bo jest ona tworzona do pewnych emocjonalnych czy epickich sytuacji, obrazów i stanów, które muzyką się opisuje i przedstawia (jak w słynnej suicie „Per Gynt“ Edwarda Griega czy balecie „Jezioro Łabędzie“ Czajkowskiego lub „Obrazkach z wystawy“ Modesta Musorgskiego), gdzie z jednej strony jest muzyką samego kompozytora a z drugiej odnosi się do konkretnego tematu, o którym programowo on nią opowiada. Więc pytanie co jest tutaj tym prawdziwym uczuciem twórcy a co symbolicznym językiem muzycznym, który go przenosi, transportuje za pomocą dźwięków? Ile jest czego w dziełach muzycznych? Kiedyś spotkałem się z tym tematem w ramach teorii tzw. strukturalizmu dźwiękowego, która mówiła że struktury dźwiękowe są symbolicznymi znakami uczuć ale nie są nimi samymi, i to jest pewna zasadnicza różnica w rozumieniu zapisu tej sztuki. Ciekaw jestem czy spotkała się Pani z takim rodzajem myślenia o muzyce i jej wykonywaniu?
LG: Wie Pan, wydaje mi się jednak że jest spora różnica między kompozytorem a wykonawcą. Kompozytor ma inne zadanie a inne ma wykonawca. Bo każdy wnosi coś własnego od siebie, kompozytor pisząc muzykę a wykonawca interpretując dzieło kompozytora. Jako wykonawcy z jednej strony bazujemy na tekście, starając się wiernie odczytać jego muzyczny sens i respektując wszystkie wskazówki kompozytora a z drugiej strony - bo dlaczego mówi się że ten czy inny człowiek ma właśnie szczególną muzyczną osobowość? I co to znaczy osobowość w grze na fortepianie? I tutaj - po tym rozpoznaje się właśnie różnych artystów - po ich wykonaniach. Skoro na przykład ktoś gra coś w taki i taki sposób to na pewno jest to Claudio Arrau a nie Martha Argerich, Wilhelm Kempf, Światosław Richter czy Glenn Gould albo inny sławny pianista. Więc coś takiego jest i właśnie to powoduje że są sławni pianiści i inni mniej sławni…
TT: I niekoniecznie leży to w doskonałości gry ale w sposobie…
LG: …podania tekstu muzycznego!? Tak! - to jest właśnie powiedziałabym reakcja duszy artystycznej wykonawcy na tekst kompozytora, który do niego w taki sposób dotarł i poprzez niego jest on później tak a nie inaczej wyrażany, czy odczuwany na scenie jako interpretacja utworu.
TT: Interpretacje utworów, w tym Chopina, bywają jednak dzisiaj bardzo, ale to bardzo swobodne…
LG: Jestem jednak też na przykład przeciwniczką tego jeżeli ktoś robi z utworem zupełnie dowolną i oderwaną od sensu wykonywanej, konkretnej kompozycji interpretację. Kompozytor daje przecież wykonawcy bardzo wyraźne wskazówki co do sposobu wykonania utworu: Określone tempo, które powinno być w tym utworze zastosowane, czasami dodatkowo określenie wykonawcze co do charakteru, daje mu wskazówki dynamiczne (poziomy i różnice w głośności brzmienia), agogiczne (zróżnicowania czasu trwania różnych części czy dźwięków utworu), artykulację (sposób wydobycia dźwięku). Jeżeli wykonawca to zlekceważy to trochę się później jednak mija z intencją jaką miał kompozytor, pisząc taką muzykę. To już nie będzie ten kompozytor i jego dzieło a raczej wykonawca, i jego własne pomysły. Taka bardziej improwizacja na temat czy na motywach tamtego utworu ale już nie samo to dzieło o tym tytule i danego kompozytora, w tym wypadku na przykład właśnie Fryderyka Chopina.
TT: Czyli nauczyć się grać utworu należy absolutnie wiernie z tekstem a dopiero potem można zastanowić się co z nim ewentualnie i jak jeszcze zrobić?
LG: Jak najbardziej, o to właśnie chodzi w procesie uczenia się i późniejszym dochodzeniu do interpretacji każdej skomponowanej muzyki.
III. Doświadczenie
TT: Pani Profesor, to będzie pytanie nieco z przymrużeniem oka: Czy nie jest tak że tzw. „cudownym dzieckiem” bywa się przy fortepianie przez pierwsze 10 lat życia a potem, co pokazuje Pani obecna - wielka popularność jako artystki i przez kolejne lata po 90 urodzinach? Czyżby była Pani znowu „cudownym dzieckiem” polskiej muzyki i pianistyki? Nie ma przecież zbyt wielu koncertujących w tym wieku pianistów na świecie?
LG: (śmiech) Jakoś tak się dziwnie i szczęśliwie złożyło że jeszcze mogę grać z czego się ogromnie cieszę a jak długo będzie to trwać to wiadomo chyba raczej gdzieś tam na górze! Ja chciałabym jak najdłużej. Oby do ostatniego dnia życia o ile to będzie możliwe!
TT: Wiele się ostatnio widzi informacji na Pani temat, realizowane są audycje z Pani udziałem, rożne wywiady, nowe nagrania na żywo, zainteresowanie Pani artystyczną działalnością bardzo przybrało na sile - jest Pani obiektem zachwytu i zdumienia można powiedzieć - więc aura jaka towarzyszy Pani osobie wskazuje na atmosferę zjawiska!
LG: Muszę Panu powiedzieć że bardzo zahartowały mnie lata II Wojny Światowej gdy byłam rzeczywiście żywicielką i organizatorką naszego życia bo mieszkałam wraz z mamą na wsi a Ojciec mój ukrywał się całą okupację, i mając lat 12 mogę powiedzieć że byłam właściwie dorosła. Te lata wojny szalenie mnie zahartowały no i jakoś tak staram się nie ulegać przeciwnościom, które są i spotykają każdego człowieka.
TT: A myśleć pozytywnie? I tak jest do dzisiaj?
LG: Im człowiek starszy tym to pozytywne myślenie jest trochę słabsze, ale ono mnie naprawdę trzyma na duchu. Fortepian jest moim źródłem życia i radości. I tak było chyba od początku. Ale opowiem Panu chętnie historyjkę na ten temat. Jako dziecko jeździłam z moimi rodzicami do Zakopanego. Ojciec mój jako młody chłopak topił sięw jakiejś rzece i od tego czasu bardzo bał się wody, także w całym jego życiu nie był ani razu nad morzem i nigdy tam nie chciał jechać. Wobec tego wakacje spędzaliśmy co roku w Zakopanem. Było to ulubione miejsce moich rodziców i moje później również. I przyjeżdżał tam także pewien pan mecenas, któremu jak dostawałam mniej więcej do kolana, miałam 7 lat i miałam iść we wrześniu do szkoły to on do mnie mówi:
- No to dziecko, cieszysz się, prawda że do szkoły pójdziesz?
- Wcale nie, odpowiedziałam.
- A dlaczego nie? - zdziwił się co nieco nasz znajomy.
- Bo ja wolałabym najpierw wyjść za mąż - oświadczyłam!
- Tak, a dlaczego? - spytał już z nieukrywanym śmiechem.
- No bo mąż by wtedy odrabiał lekcje a ja tymczasem bym grała!
TT: Czyli już wszystko było z góry zaplanowane i ustalone?
LG: Tak! Granie było dla mnie najważniejsze! Byłam w domu swoich rodziców jedynaczką, więc mama moja dbała o to żeby trochę był kontakt z innymi dziećmi, przygotowywała kakao z pianką, jakieś dobre ciasteczka, przysmaki a ja miałam bardzo dużo lalek, misiów, wszystkiego, więc dzieciom dawałam te lalki, a sama szłam do fortepianu i zaczynałam grać… Mamusia mówiła:
- Słuchaj, to nie wypada, przecież masz gości! A ja na to odpowiadałam
- A oni się bawią moimi zabawkami a ja wolę sobie grać…
Taka była sytuacja w moim dzieciństwie
TT: No tak, ale teraz koncertuje Pani również przez sieć internetową, ruszają powoli również normalne koncerty, widać że jest Pani nadal w pełni formy - można by powiedzieć, i to jest znak tego że muzyka była tym co Panią przez cale życie podtrzymało na duchu i pozwoliło dzisiaj dalej grać?
LG: Wie Pan, w czasie okupacji moi rodzice naturalnie stracili wszystko, dorobek szesnastu lat małżeństwa, a ja urodziłam się dopiero sześć lat po ślubie. Niemcy wszystko nam zabrali i nigdyśmy z tego nic nie odzyskali. Gdy po wojnie wprowadziliśmy się do mieszkania, które rodzice zajmowali przed wojną to ono było zupełnie puste, były tylko pokoje z podłogą i nic więcej. Wszystko zostało skradzione: piękny perski dywan, który rodzice zakupili krótko przed wojną, obraz Kossaka - to były inwestycje i to takie już bardzo wartościowe… Wszystko poszło, także trzeba było zaczynać od aluminiowej łyżeczki. Ktoś przyniósł dwa krzesła, ktoś inny stół, jeszcze ktoś inny tapczan, i tak powolutku trzeba było to odbudowywać.
TT: Pani granie jednak nie skończyło się, nie załamało się przez lata wojny, przetrwało i mogło rozwinąć się po niej…
LG: Ja w czasie okupacji chodziłam ćwiczyć do restauracji, która było oddalona półtora kilometra od tego pokoju w którym myśmy z mamą mieszkały, a zimy w czasie okupacji były bardzo, bardzo ostre - po dwadzieścia stopni minus w styczniu czy lutym to była reguła, a ja szłam te półtora kilometra w jedną stronę do tej restauracji, w której pianino było takie że każdy klawisz był w innej tonacji, czasami przez śnieżyce… I czasami, gdy doszłam, restauratorka mówiła: Dzisiaj nie będziesz ćwiczyć bo tam stoją beczki z piwem i winem, i mimo moich zapewnień że ja jej tego nie wypiję, nie dawała mi grać. Także trzy kilometry tam i z powrotem robiłam codziennie bo zdawałam sobie sprawę z tego że jest to wiek taki przełomowy, że jeżeli ja mając lat 11-12 nie będę miała palców na klawiszach, to mogę zapomnieć o tym że będę pianistką. A to było moje marzenie. Nawet nie wiedziałam co to jest jako zawód ale gdy mnie pytano, mając trzy czy cztery lata: kim chcesz być w życiu - bo tak dorośli często dzieci pytają, to zawsze mówiłam: pianistką. Więc absolutnie zdawałam sobie sprawę z tego że muszę ruszać tymi palcami i coś z nimi robić bo inaczej mogę zapomnieć o tym co dla mnie było w życiu priorytetem. *)
TT: Czyli to był ten czas w którym wszystko się utrwaliło a potem nastąpiła jak gdyby „obróbka materiału“?
LG: No tak, po wojnie byłam dojrzała, dojeżdżałam na lekcje do Katowic, zrobiłam studia i dyplom, wszystko już szło normalną drogą, ale w czasie okupacji był wszystko inaczej.
TT: Czyli to jest ten najważniejszy wiek dla pianisty?
LG: Tak, gdy ma się kilkanaście lat, czas dojrzewania. W ogóle zawód artysty wykonawcy, który chce grać publicznie jest trudnym zawodem. Są różne drogi i sytuacje. Jeden z moich kolegów, powiedział o tym zawodzie tak:
Cieszę się jak dostaję propozycję grania koncertu. Im bliżej do terminu, tym mniej się cieszę i zaczynam się denerwować. Dwa czy trzy dni przed koncertem przeklinam wręcz: Po co jak tę datę pozwoliłem sobie narzucić. Wreszcie wychodzę na estradę, gram koncert i po koncercie mówię sobie: jaka szkoda że to już po…
Tak to wygląda w naszym zawodzie. Stres, który towarzyszy, bo chciałoby się jak najpiękniej, jak najlepiej a człowiek jest człowiekiem, ma rożne nastroje o których nawet nie zdaje sobie sprawy
TT: A czy w Pani przypadku też tak to „mniej-więcej” wygląda?
LG: No… Nie powiem że nie… Może nie aż tak, ale zawsze jest jakieś takie napięcie.
TT: Przypominam sobie nasze półroczne występy w czasie studiów, kiedy była Pani jako nasza pedagog od fortepianu naprawdę w wielkich emocjach, chyba nawet w większych niż my, bo myślmy się starali grać jak najlepiej, ale Pani emocje były zawsze ogromne!
LG: Egzaminy?
TT: Tak, te publiczne występy, prezentacje klasy, czuło się że jest Pani w dużych emocjach, że bardzo to wszystko przeżywa. Także być może - tak to jest… (Pani Lidia uśmiechnęła się tutaj znacząco do siebie, z czego wnoszę że zapewne pamięta to wszystko dobrze.)
IV. Konkursowe rozterki i szaleństwa interpretacji.
TT: Wielkimi krokami zbliżają się tygodnie kolejnego Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina w Warszawie, miejmy nadzieję że pandemia nie zdoła ich już zniweczyć… Jakie nadzieje lub przemyślenia, refleksje towarzyszą Pani, zasiadającej w jury tego konkursu przez prawie 3 dekady (1980-2005) na ten nadchodzący konkurs, czy może to być konkurs z wielkimi niespodziankami?
LG: Nie wiem, zobaczymy… jedno co naprawdę mnie niepokoi to jest właśnie to szaleńcze tempo, które teraz młodzi pianiści stosują do wykonań muzyki Chopina. Ja w tej chwili już stałym jurorem nie jestem ale byłam sześć razy, czyli w ciągu dwudziestu kilku lat i wtedy nie było to aż tak jak to się dzieje teraz, że w tej chwili Chopin jest tak strasznie kaleczony, można powiedzieć…
TT: …kaleczony czyli przeganiany, czy za …?
LG: Tak jakby ludzie grający chcieli pokazać, wyeksponować tylko siebie a nie muzykę tego kompozytora… Sprawność palców - dobrze, to tak powinno być, bo pianista, który chce grać Chopina musi być dobrze wykształconym instrumentalnie muzykiem. Ale właśnie to pokazywanie tu siebie - to raczej nie jest wskazane, tylko trzeba starać się zrobić z tej muzyki na scenie to czym ona jest i powinna być.
TT: Czyli tak, jak określiła to Pani na początku naszej rozmowy - wpierw poprawnie i starannie odczytać tekst utworów Chopina a następnie, w swojej interpretacji, zawsze respektować później to, co tam jest przez kompozytora zapisane?
LG: Owszem. Jak najbardziej. Chopin o wszystkim co i jak ma zabrzmieć pisze przecież bardzo wyraźnie i dokładnie. On to wyraźnie oznacza, pokazuje grającemu w tekście. Jest zawsze łuk frazy, jest artykulacja, jest dynamika, pedalizacja - podana przez redakcję (np. choćby w wydaniach z edycją Ignacego Jana Paderewskiego czy tych obecnych - prof. Jana Ekiera) bardzo precyzyjnie. Ale jest też właśnie i tempo, i oznaczenia charakteru muzyki, tak ważne dla wyrazu utworu, czy chwilowe zmiany agogiczne. No i oczywiście trzeba pamiętać o chopinowskim cantabile, wszechobecnej śpiewności całego procesu muzycznego. Przecież to jest właśnie jego muzyka, ta sztuka jego dźwięku, połączenie piękna estetycznego i wyjątkowej wrażliwości brzmieniowej - jego kompozytorska uczuciowość romantyczna.
TT: Jak więc podchodzić do tej muzyki w trakcie pracy nad utworami Chopina?
LG: Wystarczy dobrze to wszystko odczytać, postarać się to wszystko zrozumieć i starać się odczuć to także samemu - czyli wyciągnąć muzyczne, sensowne artystycznie wnioski pracując nad wykonawstwem jego utworów.
TT: Czy uważa Pani że współcześni młodzi artyści aż tak błędnie odczytują tę muzykę?
LG: Może nie wszyscy, są wspaniałe wyjątki, konkursowe zmagania pokazują to wyraźnie, ale z tego co słyszę coraz częściej w wykonaniach, również utworów innych kompozytorów romantycznych, nie tylko Chopina, na różnych konkursach i przesłuchaniach, czy festiwalowych recitalach, obecnie młodzi artyści robią takie wrażenie jak gdyby chcieli jedynie gnać gdzieś przez klawiaturę, galopować na złamanie karku, i nie wiadomo dokąd, maltretując po drodze bez zastanowienia uszy słuchacza brutalnym waleniem w klawiaturę!
TT: To chyba brzmi tragicznie, w ustach tak wybitnej artystki jak Pani? Mówi o tym jak gdyby były to raczej jakieś zawody sportowe?
LG: Słyszałam niedawno w radio kilka takich wykonań „Karnawału” Schumanna, Ballad Chopina, a nawet koncertów Beethovena…
TT: A Robert Schumann, to także przecież słynny romantyk i kolega naszego Fryderyka Chopina po fachu…
LG: Owszem. Sama grałam i nagrywałam przez całe artystyczne życie ten utwór - „Karnawał” i muzykę Schumanna (Koncert A-moll, Kreislerianę, Etiudy Symfoniczne, Wielką Fantazję) na wielu koncertach i recitalach, znam tę muzykę doskonale, i byłam teraz tym, co usłyszałam w wykonaniu obecnych gwiazd sceny nawet nie przerażona, co po prostu wstrząśnięta, tym bardziej że grali ten utwór ludzie wydawać by się mogło nie tylko pianistyczne ale i muzycznie bardzo utalentowani i obecnie już od dawna sławni z występów na wielu liczących się scenach całego świata. Zagranie blisko półgodzinnego cyklu romantycznych wariacji, pełnych kontrastów, liryki i kantyleny w niecałe piętnaście minut to jakiś kompletny, niepojęty wręcz obłęd!
TT: I czy poprzez to coś dla siebie osiągnęli? Dla muzyki chyba nic szczególnie dobrego?
LG: Nie wiem, co więcej przez to osiągneli, ale tak po prostu nie wolno traktować tej kompozycji, i w ogóle muzyki romantycznej, to jest moim zdaniem kaleczenie sztuki, lekceważenie kompozytora i zupełne ogłupianie nieświadomego słuchacza, który zaczyna w końcu myśleć że właśnie tylko tak jest to poprawnie, właściwie i świetnie grane, i nagradza następnie takich artystów brawami, czy wiwatami jak gdyby był raczej na jakichś wyścigach hartów albo koni ale nie na koncercie muzyki poważnej. Wygląda to tak jak gdyby dla dzisiejszej, znerwicowanej i niewyżytej często emocjonalnie, łaknącej adrenaliny ludzkości taka sztuka gry stawała się wystarczająca i zaspokajała w zupełności jej potrzeby muzyczne.
TT: No dobrze, ale gdzieś w tym szaleństwie powinny być jeszcze jakieś zdroworozsądkowe hamulce, jakaś fachowa recenzja, czy nawet krytyka w prasie…
LG: Tzw. „krytyka”, niestety, albo chwali bo tak jest wygodniej, albo raczej milczy bo nie jest zbyt fachowa, albo mówi to bardzo nieśmiało żeby nie narażać się wielkim producentom, agenturom, i podchwytując ten entuzjazm publiczności jeszcze bardziej i mylnie utrwala w mediach fałszywy obraz interpretacji tych utworów.
TT: Skutki tego będą więc chyba niedługo opłakane - jak tak dalej pójdzie?
LG: Obawiam się że tak, ponieważ już inni artyści, starający się grać jeszcze intuicyjnie, szanując tekst kompozytorów - i muzykalnie, przestają w ogóle się liczyć, nie mając szans konkurować tym z wyczynowcami bo atrakcyjność pędu i szaleństwa szybkości jest dzisiaj wszem i wobec najsilniejsza. Jest jak narkotyk. I zaczynają także grać te utwory nie mniej szybko, lub starają się robić to jeszcze szybciej, żeby jeszcze bardziej zaskoczyć słuchaczy, zyskać aplauz, wzbudzić tani podziw, punkty przewagi, co dalej prowadzi do kompletnych absurdów.
TT: Co powoduje dalsze wypaczanie odbioru sztuki przez słuchaczy?
LG: Niestety, bo ludzie, którzy gnają dzisiaj na codzień, w życiu bez opamiętania, można powiedzieć „z obłędem w oczach” za chlebem i majątkiem nie są już potem w stanie - właśnie dzięki takiemu współczesnemu „wykonawstwu” uświadomić sobie tego że koncert muzyki klasycznej to ma być przeżycie i estetyczne, i duchowe, dające im radość i oddech, przynoszące refleksję, łagodzące obyczaje - poprzez muzykę na wysokim poziomie - artystyczną ucztę duchową… A nie ma być tylko wrzuconym w biegu między pracą a łóżkiem fastfoodem w jakiejś pełnej hałasu i zgiełku ulicznej knajpie. Muzyka klasyczna nie jest po to i nie jest od tego by tak działać. To ma być zupełnie inny wymiar przeżyć.
TT: No ale… Przecież i Chopin i inni romantycy, jak choćby Franciszek Liszt piszą w niektórych utworach bardzo nawet szybkie tempa: presto i molto vivace, dają oznaczenia w tekście dla skrajnej dynamiki, czyli chcą by był w nich i pęd, i wirtuozostwo, jak i wielkie emocje?
LG: Tak, zgoda… Tylko że są to te szczególne momenty czy części ich kompozycji, które jako kontrast lub punkty kulminacyjne mają właśnie takie zadanie - pokazać obraz czy przeżycie szybkiego ruchu, zalśnić, rozbłysnąć, jak choćby szybkie przebiegi w 2. części Sonaty h - moll Chopina, niektórych szybkich walcach, niektórych Preludiach czy w 4. Scherzu. Albo w wielkich finałach Ballad i Scherz, gdzie dramatyzm i emocje sięgają nieraz zenitu. Ale i tu potrzeba wykonawczy odpowiedniego, pięknego dźwięku i wyrazu, i przejrzystości, by nie wyszedł z tego tylko jakiś tani blichtr i chaotyczna, ordynarna szamotanina, i walenie w klawiaturę - to nie jest przecież western i bijatyka podpitych kowbojów. Gdzie indziej znowu, tak jak np, w nokturnach Chopina nie trzeba wcale robić z tej muzyki tandetnego, taniego sentymentalizmu, wlec w nieskończoność w tempach, udziwniać, bez uzasadnienia chwiać płynnością muzyki, przesadzać z rubato, czy wynaturzać zbędnymi akcentami, a trzeba prowadzić śpiewną frazę, w pełni realizować te kontrasty, które napisał w tekście Chopin, bez przesady i zbędnej histerii. Jego muzyka to są zawsze piękne proporcje, nawet jeśli wyposażone w skrajne emocjonalnie środki wyrazu, ale zawsze jednak proporcje, i należy je absolutnie zachowywać.
TT: Czyli był on można powiedzieć kompozytorem raczej klasycznym, operującym w kanonie piękna tej sztuki - i bardzo tradycyjnym?
LG: Zgoda, ale i przy tym rownież wybitnym romantykiem, i w jego muzyce jest tego romantyzmu wystarczająco dużo — jest tam naprawdę mnóstwo głębi, liryki i wyjątkowych emocji do pokazania. I to takich emocji, które głęboko dotrą i wzruszą każdego słuchacza jeśli wykonawca postara się je zgodnie z intencjami kompozytora z instrumentu wydobyć - w najlepszym tego słowa znaczeniu.
TT: A jaki skutek wywołuje w następstwie takie niezdrowe, jak Pani to określa wykonawstwo muzyki? Do czego to potem prowadzi, w szerszym sensie.
LG: Myślę że powoduje to trwałe zaburzenie poprawnej percepcji muzyki u człowieka, nieprzygotowanego często słuchacza, któremu uszkadza i w efekcie niszczy jego wrażliwość. Poprzez wypaczenie sztuki poważnej i sprowadzanie jej do poziomu wyścigów czyli groteski lub taniego banału, takiej można by rzec karykatury, odbywa się dramatyczne wypłycenie wrażliwości słuchaczy i utrwalanie jeszcze tych płycizn na coraz większym polu percepcji muzyki w ogóle. Uważam to zjawisko za bardzo niebezpieczne dla naszej muzycznej kultury i cywilizacji. To nie pomaga a szkodzi ludziom, niszczy ich muzyczny , i mija się zupełnie z celem sztuki muzykowania. To nie jest już muzyka a zwykły bałagan. Sztuka wykonawstwa i interpretacji nie może popaść w taką kompletną taniość i śmieszność bo zacznie być tylko częścią chaosu a nie jego estetycznym i duchowym uporządkowaniem.
TT: Czy nie dochodzimy tu przypadkiem wreszcie do odpowiedzi na nasze pytanie - co to jest muzyka?
LG: Kto wie… Być może… Kiedyś człowiek poprzez sztukę dźwięku potrafił odnaleźć jakąś rzeczywistość doskonałą, absolutną, w której mógł poczuć się bezpiecznie, odnaleźć jakiś porządek wyższego rodzaju, i przestrzeń w której mógł odpocząć od otaczającego go na codzień chaosu i trudów życia. Zobaczyć swoje niespełnione często marzenia i pragnienia w innym świetle, może i przeżyć coś, czego nie mógłby nigdy doświadczyć na jawie. Zrozumieć, usłyszeć coś, czego nie da się wyrazić słowami, a tylko przekazem dźwiękowym. To jest - tym jest skomponowana w czasach klasycznych i romantycznych muzyka. Wykonywanie jej wedle współczesnej mody jako taniego show, pędu, chaosu i towaru na pokaz, rywalizowanie w tym niczym w zawodach umiejętności sportowych - to jest jej kompletnym niweczeniem i zaprzeczeniem intencji sztuki tamtych kompozytorów.
TT: W takim razie, po tej dawce emocji, pozwolę sobie zadać Pani to pytanie, ponieważ jak słyszałem, zaproponowano Pani funkcję honorowej przewodniczącej Jury tegorocznego Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina w Warszawie - na czym polegała będzie tutaj Pani rola?
LG: Na tym że od czasu do czasu będę chodzić na przesłuchania, i nawet jeśli nie mogę być na sali, wówczas będę tak słuchać, jak przed sześciu laty, gdy ostatniego Konkursu wysłuchałam w radio i w telewizji, wszystkich etapów i kandydatów, i robiłam sobie notatki, i potem porównywałam z tym co z tego wyniknęło, jak te nagrody zostały przyznane.
TT: No i jak odbiera Pani werdykt tamtego poprzedniego konkursowego jury?
LG: Uważam że na ostatnim konkursie chopinowskim słusznie przyznano wszystkie nagrody. Jakkolwiek po jakimś roku już po konkursie słyszałam Charlesa Richarda-Hamelina z Kanady na recitalu i wtedy pomyślałam że może jednak on powinien był mieć przyznaną pierwszą nagrodę a Cho Seong-Jin z Korei Płd. drugą. No, ale to są zawsze sprawy takie, konkurs to jest jednak mimo wszystko wielka loteria. Bo gusta ludzi oceniających są różne. I to ich wypadkowa później o tym decyduje.
TT: A uczestnicy konkursu to są przecież jeszcze bardzo młodzi ludzie, oni zaczynają później dalej dojrzewać? To nie jest tak że Konkurs Chopinowski jest tylko dla tych co już najdojrzalej grają?
LG: Oczywiście!
TT: …i potem jest, że tak powiem - już nic więcej, oni potem zaczynają dalej rozwijać swoją wrażliwość i umiejętności?
LG: Tak, naturalnie. No i jest jeszcze ważne to, że teraz jest szalona konkurencja. Jest masa bardzo dobrze wykształconych pedagogów, którzy dobrze uczą, w związku z czym jest i masa bardzo dobrze wykształconych młodych pianistów a estrady nie są po prostu dla wszystkich i mają jakiś swój limit, prawda?
TT: A jak Pani to widzi? Znów zapytam, od strony kogoś, kto koncertował przez całe życie i dobrze zna realia tego fachu?
LG: No w tej chwili, jak by to powiedziano: Liczy się w zasadzie tylko pierwsza nagroda.
TT: I nic dalej już nie jest ważne?! To po co w ogóle pozostałe miejsca, li tylko dla ozdoby? Czy to nie jest smutna wiadomość dla pozostałych nagrodzonych? W końcu ich trud i wysiłek był zawsze nie mniejszy by dojść do finału?
LG: To jest trochę smutne. Dlatego też, że - choć w jury siedzi kilkanaście osób - konkursowi jurorzy oceniają to, co słyszą w danej chwili. A poza tym jeden woli typ wirtuoza, drugi woli typ marzyciela - żeby pięknie grał a jeszcze ktoś inny jakiegoś innego… Preferencje są bardzo różne toteż i wypadkowa tej opinii, która decyduje potem kto jakie miejsce zajmie na konkursie lub w ogóle nie zajmie, czy odpada w pierwszym czy drugim etapie, czy nawet już przed finałem - bo miał akuratnie nienajlepszy dzień, czy źle się czuł, gorzej mu się grało, to jest wszystko bardzo skomplikowane. Nie mniej w tej chwili młodzi pianiści nie mają innego wyjścia jak właśnie próbować tą drogą dostać się na estrady. **)
V. Interpretacja
TT: I tutaj nasuwa mi się także pewna ciekawa dygresja, jeśli chodzi o samą interpretację muzyki. I zarazem pytanie.. Czasami odbieram sygnały w związku z graniem innych utworów przeze mnie samego, utworów, które są przez jakiegoś artystę nagrane jako np. Improwizacje, i ten ktoś np. jeszcze żyje (a jego utwory są zanotowane i wydane jako wierne transkrypcje) że nie wolno grać i wykonywać ich inaczej niż to co on sam zagrał i tak jak on sam to zagrał. Że tylko tak i tym dźwiękiem wolno je interpretować, najlepiej na takim samym instrumencie (sic!) a najlepiej nie grać ich w ogóle bo mistrzostwo pierwszej, autorskiej wersji będzie i tak nie do powtórzenia..’ Wyobraźmy sobie teraz hipotetycznie że do naszych czasów pozostały jakimś cudem zrealizowane i ocalone nagrania samego Fryderyka Chopina i mamy oto przed sobą autorski wzór grania jego utworów. Jakże zmieniłoby to obraz całej dzisiejszej strony wykonawczej, całej interpretacji, jak bardzo zawężałoby to fantazję wielu wykonawców co do interpretacji jego muzyki, bo chyba nikt prawie nie pomyślałby i nie odważyłby się - bojąc krytyki i nagminnego dziś w mediach społecznościowych hejtu, że można to zagrać inaczej, prawda?
LG: To jest bardzo złożona sprawa. Bardzo - bo z jednej strony powielanie przez piętnastu - dwudziestu pianistów takiego samego wykonania, podejścia do utworu, niczym w lustrze, no w pewnym momencie trochę zaczęło by męczyć słuchacza a jakieś drobne właśnie różnice, podejście do tej muzyki - to jest ciekawsze. Najbardziej co mnie martwi to właśnie to strasznie szybkie tempo wykonywanych utworów.
TT: Jak zmienia się więcPani zdaniem interpretacja muzyki Chopina od czasu gdy wycofała się Pani z prac konkursowego jury, jak Pani zdaniem czują, rozumieją dzisiejsi młodzi tę muzykę, czy są bliżej, czy dalej „prawdy” o muzyce naszego wspaniałego kompozytora?
LG: Więc wie Pan ja myślę że po prostu życie jest inne niż było lat temu trzydzieści i że to wszystko co nas otacza i to jak my żyjemy na co dzień, z czym się musimy mierzyć, czego musimy unikać, co każe nam się teraz akceptować, to też w jakiś sposób wpływa na sposób grania. Nie wiadomo dlaczego akurat w ostatnich latach wszyscy grają tak szybko. Jakaś musi przecież być tego przyczyna, jaka - to trudno mi powiedzieć.
TT: Ogromny pęd samego życia? Żyjemy tylko dniem dzisiejszym, bez wczoraj i jutro…?
LG: Wszystko trzeba już i teraz. Właściwie mogłaby powstać na ten temat praca naukowa ale też nie wiadomo czy doszedł by ten ktoś, kto by o tym pisał, do sedna sprawy. Byłby to na pewno temat dla ciekawych dywagacji, bo jest to w zasadzie problem społeczny tak naprawdę, który objawia siępóźniej poprzez muzykę - tak wykonywaną ale też i komponowaną.
TT: To się zaczynało już dobre dwadzieścia lat temu, gdy obserwuję wykonania muzyki Chopina chociażby?
LG: Ludziom się czasem wydaje że to oni powinni nadać ton temu, jak powinno sięteraz grać. Zdarzały się nieraz takie recenzje, w tonie:
„Musimy teraz spojrzeć na Chopina z perspektywy innych czasów i próbować grać go w inny sposób.“
A dlaczego to? Tak samo jak na przykład co do stroju na estradzie. Bardzo jestem zadowolona gdy widzę że słynne orkiestry, ich muzycy, są we frakach i dyrygent jest we fraku a nie w jakiejś koszulce z wydrukowanym I love you czy coś takiego… Bo to się teraz tak mówi że jest swoboda, prawda, że mamy wszyscy wolność taką, a jednak są pewne reguły - kanony, które powinny obowiązywać, może sztywne ale jednak konieczne.
TT: A jak widzi Pani wykonawczynie, pianistki czy skrzypaczki, a nawet śpiewaczki wychodzące na scenę prawie półnago, roznegliżowane, eksponujące właściwie zupełnie inne walory swojej osobowości niż to czego oczekuje od nich instrument czy scena?
LG: No właśnie, coś takiego widziałam dwa lata temu w Salzburgu. To była jedna ze znanych gwiazd pianistyki… To było tylko oglądanie jej odsłoniętych ud i pleców… Prawie że - można powiedzieć - jak na striptiz… Nieszczęśni ci słuchacze, którym nie było dane wtedy podziwiać muzyki… Nie wiem jak pozostała żeńska publiczność na to reaguje, być może podobnie jak ja, ale chyba mężczyżni, którzy na to patrzą, oni chyba nie są w stanie do końca słuchać muzyki? To jest bazowanie na przyziemnych instynktach i emocjach a nie chęć wykonywania sztuki dźwięku. Czy może ktoś potrafi delektować się jeszcze dźwiękiem, bo znając konstrukcję psychiczną człowieka nie jest to takie proste? Wszystko musi mieć jakieś ramy, prawda?
TT: Sztuka wymaga kultury, a jeśli tego brak, to jest właśnie taki efekt, jak widać..
LG: No właśnie. I to musi się objawiać we wszystkim
VI. Pandemia oczami artystki
TT: Czas pandemii Covid-19 był i jest nadal ciężkim doświadczeniem dla bardzo wielu artystów muzyków, boleśnie przywrócił wielu z nich świadomość życiowego realizmu tego zawodu. Czy Pani zdaniem wpłynęło to na ich podejście do muzykowania? Czy słychać dzisiaj jakąś metamorfozę w ich grze lub interpretacjach?
LG: No wie Pan, w tej chwili trudno mieć jeszcze opinię na ten temat, bo właściwie jeszcze w tym ciągle jesteśmy, tkwimy w tym, więc to się może dopiero za pięć, dziesięć lat okazać jaki to miało wpływ na wszystko co robią z muzyką.
TT: A jaki może mieć? Bo jest to bardzo wielkie przeżycie dla mnóstwa ludzi, szczególnie tych wrażliwych, coś co bardzo boleśnie dotknęło nasze środowisko, jeśli chodzi o egzystencję.
LG: Tak, wydaje mi się że jeżeli ktoś jest artystą, który gra dla publiczności to ten kontakt z publicznością jest dla niego jednak konieczny. A gdy się to robi online, jak teraz w tej chwili to się gra „sobie a muzom“.
TT: Jaki był to czas dla Pani, jak odebrała Pani, osoba tak doświadczona życiowo tę trudną artystycznie sytuację? Rozpoczęła Pani przecież również nadawanie swoich koncertów poprzez internet, z domu, jakie to jest dla Pani artystycznie doświadczenie?
LG: Starałam się myśleć o tym że ludzie będą tego słuchali i chciałam się tak nastawić jak gdybym jednak grała w sali koncertowej a nie we własnym mieszkaniu na własnym fortepianie. Po prostu myślałam tak, że gram tutaj dla szerokiej publiczności, która przyszła słuchać mnie do sali koncertowej.
TT: Czyli to uczucie grania doświadczonej pianistki z koncertów, potem jako wykonawcy z domu przez sieć niewiele się różni - nawet nastawieniem, człowiek nie czuje się tak jak u siebie w kuchni czy w salonie gościnnym?
LG: Nie, nawet bym powiedziała że jeszcze bardziej się koncentruje na muzyce żeby ten przekaz, który już nie ma tego wymiaru - jak człowiek z człowiekiem, gdzie jeden jest na widowni, siedzi i słucha a drugi na scenie i gra - czyli jest tu bliski, bardziej bezpośredni, żeby zrobić wszystko by nawet w ten sposób wykonywanie nie widząc słuchacza, a słuchacz wykonawcy, chociaż jest obraz, słuchacz ogląda wykonawcę, ale mimo wszystko, żeby jak najdobitniej trafić do jego wyobraźni i żeby miał on z tej muzyki, którą słyszy w wykonaniu czyimś przez internet, żeby coś przeżył.
TT: Bo to jest przecież, również akustycznie - ogromna różnica, nie da się tego dać porównać z wykonaniem na żywo kiedy obcuje się z dźwiękiem instrumentu żywym. Transmisja przez media, a media internetowe pod tym względem jeszcze doskonałe nie są, tu jest dużo uszczerbków na dźwięku, więc jest to trudne zadanie, przyzna Pani?
LG: Nie tylko dla osoby grającej ale i dla tych którzy to wszystko nadają. Ja to teraz widzę, gdy to jest we własnym mieszkaniu, ja widzę te wysiłki, osoby która jest od świateł, tej od dźwięku - ludzi od z mikrofonami, i oni muszą to ustawić tak żeby to było jak najbardziej, jak się tylko da wierne. Także różne są tutaj elementy tego grania przez sieć.
TT: Ale wychodzi Pani z tego jednak obronną ręką, jak Pani to ocenia?
LG: Opinia należy do słuchaczy…
TT: Słuchacze są jak widać i można w internecie przeczytać zachwyceni, także pokazała Pani że nie jest to wcale domena młodych czy najmłodszych, którzy często uważają że to jest wyłącznie ich medium, pokazała Pani że może to być również internet Pani pokolenia i można poprzez to medium docierać do niego ze sztuką, jaką Pani wykonuje a to jest bardzo cenne!
LG: Cieszę się jeśli tak jest i że tak to działa, bo to daje mi motywację do dalszego grania.
TT: Była Pani jedną z pierwszych osób w grupie zaszczepionych przeciwko Covid-19, i kto wie czy nie dzięki temu widzimy się dzisiaj w ogóle ponownie, po prawie dwóch latach przerwy… Niestety wiele osób z Pani pokolenia i Pani młodszych kolegów z branży nie zdążyło doczekać na ratunek. Czy ma Pani jakąś radę dla tych wszystkich, którzy uważają że nie było i nie ma żadnego zagrożenia a pandemia Covid-19 jest wymysłem manipulujących rządów lub fikcją żądnych wielkiego zarobku korporacji farmaceutycznych? Zmarli nie mogą sięjuż obronić, a zabrakło ich teraz wśród nas bardzo boleśnie…
LG: No tak, uważam że szczepienie się jest absolutnie konieczne. Absolutnie jest ono konieczne! Dużo osób myśli że jest to może nie do końca jeszcze zbadane, ale ja należałam do pierwszej grupy, której zaproponowano szczepienie i nie żałuję tego absolutnie. A co do wątpliwości: Był w moim rodzinnym mieście lekarz, pan mikrobiolog, który śmiał sięze wszystkich ludzi który się szczepili, poddawał wszystko w wątpliwość i jest już od 4 miesięcy w grobie. Sam się nie zaszczepił naturalnie, dostał tej choroby, mało - tego zaraził jeszcze żonę. On umarł - żona przeżyła, ale w bardzo ciężkim stanie. I nie ma wielkiej nadziei że będzie wiele lepiej, są już aktywne wśród społeczeństw Europy i w Polsce także nowe mutacje tego wirusa, jedna gorsza od drugiej.
TT: A mnóstwo ludzi uważa nadal że to nieprawda…
LG: Więc uważam że robią głupstwo wszyscy ci ludzie, którzy to ignorują. Przeciw ospie czy tyfusowi szczepi się dzieci, rodzice idą z dzieckiem i je szczepią, a sami, jak jest takie zagrożenie i przecież miliony już zginęły nieszczepionych - lekceważą je… Dlaczego w tej sytuacji nie używają zdrowego rozsądku tylko uważają że „niedostatecznie zostało to jeszcze wykryte“ lub dywagują „czy to jest naprawdę dobra ta szczepionka czy nie“? Nie pojmuję tych ludzi i ich podejścia do tego wielkiego zagrożenia.
VII. Ludzie kultury
TT: Obchodziliśmy niedawno okrągłą setną ocznicę urodzin wybitnego polskiego kompozytora i dyrygenta, Stanisława Wisłockiego, którego dobrze Pani przecież znała, ze wspólnych koncertów, podróży, jest Pani także pierwszą wykonawczynią jego koncertu fortepianowego. Mówiła Pani że był człowiekiem wysokiej kultury i inteligencji a także wielkim autorytetem dla wielu pokoleń muzyków. Jaki wywarł na Panią wpływ kontakt z tym wybitnym artystą?
LG: No, my byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni, jako małżeństwo spotykaliśmy się prywatnie, to nie były tylko nasze kontakty muzyczne na estradzie ale byliśmy przyjaciółmi, niejednego drinka razem wypijali… Moje pierwsze spotkanie z Panem Wisłockim było niezbyt przyjemne bo byłam wtedy smarkulą, która grała na konkursie bachowskim, międzyszkolnym, było to rok 1950 a Pan wisłocki był wtedy szefem Poznańskiej Filharmonii. No więc ja doszłam do finału i grałam Koncert d-moll J. S. Bacha pod jego dyrekcją no i ja już naturalnie miałam długą suknię bo mi to już imponowało że jest się już na estradzie, a Prof. Wisłocki był tylko w garniturze. Więc mnie to obraziło że nie był w smokingu przynajmniej…
TT: A powiedziała mu Pani wtedy o tym w jakiś sposób, czy jakoś było to po prostu po Pani widać?
LG: Drugi raz spotkaliśmy się grając koncert Chaczaturiana, który to koncert miałam grać pod dyrekcją samego kompozytora. Ale Aram Chaczaturian w ostatnich latach swojego życia zbyt często chorował na serce. Także w ostatniej chwili o poprowadzenie tego koncertu zwrócono się z prośbą do pana prof. Wisłockiego. Naturalnie zgodził się chętnie, i tak spotkaliśmy sięna scenie w Norwegii, w Oslo. Było ogromne powodzenie, także nawet orkiestra stukała smyczkami na znak aprobaty że tak im się podobało i właściwie to był początek naszej późniejszej takiej dużej przyjaźni. I on wtedy właśnie powiedział mi że kiedyś popełnił, jak powiedział, i napisał koncert fortepianowy, który to koncert raz był tylko zagrany przez Władysława Kędrę. Ale po tym jednym wykonaniu nigdy i nikt, ani on ani w ogóle nikt więcej tego koncertu już nie grał, I zapytał mnie czy ewentualnie mogłabym się przyjrzeć temu utworowi i czy by mnie on zainteresował? Naturalnie, jeśli będę miała nuty, to z przyjemnością - odparłam. Więc po przyjeździe potem do kraju przyniósł i nuty no i ja nauczyłam się jego utworu i doszło do tego żeśmy go grali kilka razy w Polsce i za granicą, i w południowej Ameryce. No i nagraliśmy ten utwór też na płytę. I teraz właśnie z okazji jego setnej rocznicy urodzin, która była miesiąc temu pierwsza część tego koncertu w moim wykonaniu została nadana na antenie polskiego radio. No i musiałam siebie słuchać. I pomyślałam sobie: No właściwie to nieźle to grałam…
TT: Znam to wykonanie, ono jest opublikowane w sieci na You Tube, istnieje tam już od kilku dobrych lat. I to przecież było wykonanie fascynujące, nie tylko „dobre”!
LG: Była to audycja poświęcona setnej rocznicy urodzin Wisłockiego i obok siedział kolega Janusz Olejniczak, który powiedział:
- Lidka, Ty jesteś naszą najlepszą pianistką!
A ja mówię;
- Nie opowiadaj głupstw.
Strasznie im się to podobało, ale je słuchając siebie strasznie krytycznie, też pomyślałam - nieźle to grałam!
TT: to jest dobry koncert, przede wszystkim…
LG: Bardzo dobry koncert, dobrze napisany, i powinien być więcej wykonywany. Nie wiem kto to powiedział, może nawet i ja sama że:
wykonawca jest współtwórcą!
Jeśli położy utwór, źle go wykona, nie zrozumie jak powinien być grana ta muzyka, to niestety nie zrobi mu dobrej reklamy. No i niestety to samo jest z Chopinem - wracając do tematu!
TT: No więc właśnie, i w tym cała rzecz, tutaj jest pies pogrzebany („Hier ist ein Hunt begraben“) jak mówią Niemcy… Ja mówię moim uczniom: Patrz w tekst, bo w tekście wszystko jest… Często sam jako dzieciak grałem tak jak uważałem, spontanicznie, ale teraz często sam uświadamiam sobie ile jeszcze nie widzimy, tylko czytając nuty, jak wiele nie dostrzegamy, a to są przecież liczne niuanse!
LG: Tak, tak, i od tego zależy potem końcowy efekt wykonania.
TT: I to są tak drobne rzeczy że człowiek nie zdaje sobie wpierw z tego sprawy a one tak bardzo dodadzą potem utworowi blasku czy głębokości…
LG: No tak, ja czasami sama uświadamiam sobie patrząc uważnie w nuty, łapię się na tym że tam wszystko jest napisane tak jak mi się wydaje, sama się z siebie śmieję że tego nie zauważyłam tego wcześniej… Jak to trzeba grać, tylko czasem się tego nie zauważy, pomija się, przeskakuje się dalej…
TT: Czy ludzie takiej kultury, jaką reprezentował prof. Stanisław Wisłocki są nadal wśród nas? Co to jest wedle Pani doświadczenia kultura u człowieka, w czym wyraża się to w jego zachowaniu, sposobie bycia i relacjach z innymi ludźmi? Czy miała Pani do czynienia z innymi ludźmi na takim poziomie jak on, kto do nich należał?
LG: To był niesłychany człowiek. Niesłychanej kultury. Opowiem taką historię: Mieliśmy koncert w Łodzi, no i pora obiadowa po próbie więc w tamtych czasach jeszcze socjalizmu, więc Pan Wisłocki zaoferował się że pójdzie i zajmie nam stolik w restauracji, która zazwyczaj szybko się zapełniała. Ja musiałam jeszcze pójść do biura filharmonii. No i załatwiłam sprawę, wchodzę do sali, jeszcze było dosyć mało osób i pan Wisłocki zauważył że wchodzę, wstał od stolika i wyszedł mi naprzeciw, żeby mnie zaprowadzić do stolika, przesunąć krzesło. Coś takiego przeżyłam jeden, jedyny raz. To był człowiek wyjątkowej kultury. Plotek nie akceptował w rozmowach w ogóle, to było nie do pomyślenia, jak go o jakiś temat zaczepiłam, odpowiadał zawsze:
- Nie będziemy na ten temat rozmawiać.
TT: Miał do tego tak ogromny dystans?
LG: Tak, był bardzo szlachetną osobą i nigdy nie słyszałam żeby negatywnie mówił o kolegach swojego zawodu czy o kimkolwiek, jeśli pojawiały siętakie pytania i rozmowy, mówił:
- Przy mnie proszę na ten temat nie rozmawiać.
TT: To bardzo zdrowa zasada. Pamiętam jak Sergiu Celibidache, słynny dyrygent monachijskiej filharmonii, zapytany przez dziennikarza o wykonania lub sposobie dyrygowania jakichś utworów przez innych kolegów z branży, dopowiadał;
- Przepraszam ale nie znam, nie słyszałem, nie mam czasu na śledzenie tego co robią koledzy.
Może i było to mniej na poziomie Wisłockiego ale on po prostu unikał rozmów z dziennikarzami na temat swoich kolegów. Nie dawał im powodów do żerowania na niskich emocjach.
LG: To jest właśnie kultura. Wisłocki absolutnie nigdy sobie nie życzył i nie pozwalał żeby ktokolwiek i jakkolwiek, choć wiedziałam że ten czy tamten człowiek nie jest dla niego specjalnie życzliwy, ale on nie dał nigdy jednego złego słowa powiedzieć na jego temat. Nigdy.
TT: Ludziom reprezentującym kulturę nie jest łatwo funkcjonować w życiu, muszą zmagać sięzarówno z wieloma rozterkami i wątpliwościami i wewnętrznymi, jak i atakami zewnętrznymi, ale są przecież potrzebni do tego by sztuka i ludzkość przetrwała?
LG: Tak, jak najbardziej, bez nich kultura upadnie.
TT: Jak widzi Pani przyszłość kultury europejskiej, która na Pani oczach przeszła niejedną przecież metamorfozę? Jeden z polskich europarlamentarzystów, prof. Ryszard Legutko stwierdził ostatnio na łamach periodyku „Wszystko co najważniejsze”, że europejska inteligencja, i zdolność do refleksji, będąca przecież dla kultury jej podstawą - wymiera, pozostawiając niebezpieczną płyciznę i pustkę, czy obserwuje Pani to zjawisko podobnie?
LG: Nie jestem już tak bardzo obecna w życiu publicznym by móc na to pytanie szerzej odpowiedzieć. Wydaje mi się że mimo wszystko zawsze znajdują się ludzie z talentem, którzy mają jak to się mówi - mózg na swoim miejscu no i od nich miejmy nadzieję będziemy mogli sięjakoś doczekać tego że będą mogli zmobilizować innych, tych mniej myślących do właściwego działania i zachowania.
TT: Kiedy usłyszymy Panią ponownie na żywo, czy i co przygotowuje Pani na kolejne koncerty?
LG: No właśnie, otrzymałam grant z Ministerstwa Kultury na trzy koncerty, trzy solowe recitale. Jeden, na którym grałam Sonatę Mozarta i Sonatę Patetyczną L. v. Beethovena, już się odbył, a następny koncert będzie się składał z muzyki polskiej czyli: Lutosławski, Szymanowski, Paderewski no i może jakiś mały utwór Chopina. No i jeszcze później będzie jeszcze cały recital chopinowski.
TT: I to wszystko będzie transmitowane przez sieć, na Pani kanale You Tube i nagłaśniane przez Facebook?
LG: Tak, myślę że na przełomie października - listopada wszystko to usłyszymy, a może nawet jeszcze z końcem września. Zobaczymy jak się sprawy ułożą.
TT: Jako słuchacze jesteśmy naprawdę pełni podziwu dla Pani postawy i woli grania i muzykowania, miłości z którą Pani to robi, życząc Pani niezmiennie sukcesów i wiary w sens swojego powołania! Bardzo dziękuje Pani Lidia za tę niezwykłą rozmowę!
LG: Bardzo Panu dziękuję za tę piękną i długą rozmowę!
*) Więcej na ten temat przeczytać można w wywiadzie rzece z roku 2018/2019 „Rozmowy z Mistrzynią”
**) O przebiegu i laureatach XVII Konkursu im. Fryderyka Chopina można przeczytać na stronie https://pl.wikipedia.org/wiki/XVII_Międzynarodowy_Konkurs_Pianistyczny_im._Fryderyka_Chopina
Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina - Link: https://chopin2020.pl/en
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6 (30), 120-131
Dla S. Langer postawienie problemu emocji w centrum koncepcji znaczenia muzycznego nie jest wcale równoznaczne z koniecznością rozpatrywania muzyki w kategoriach emocjonalnego bodźca, symptomu lub katharsis. Według tej badaczki bowiem „muzyka nie jest wywoływaniem ani uzdrawianiem uczuć, ale ich logiczną ekspresją”. „Zazwyczaj muzyka nie jest wywiedziona z uczuć ani nastawiona na nie, lecz — jak można by z pewnymi zastrzeżeniami powiedzieć — jest o nich” Skoro muzyka ma zdolność komunikowania o czymś, okazuje się czymś podobnym do języka: nie ma w niej tylko słów, które stanowiłyby o ścisłym i konwencjonalnym związku znaku z desygnatem. Muzyka nie ma więc znaczenia dosłownego, „może być jednakże symbolem przedstawiającym i przedstawiać doświadczenie emocyjne za pośrednictwem form globalnych, które są niepodzielne, jak składniki światłocienia (...) Dla naszych dosłownie rozumiejących umysłów wydaje się szczególnie trudne uchwycić ideę, że coś, co nie może być nazwane, może być poznane (...)” Według S. Langer nie tylko możliwe jest pozasłowne, pozajęzykowe myślenie i poznanie, ale istnieje także taka sfera zjawisk (badaczka ogranicza ją do form ludzkiego odczuwania), których „opis” przy pomocy języka słownego byłby niewykonalny lub przynajmniej bardzo trudny. Tu właśnie objawia swoje możliwości znaczeniowe muzyka, „ponieważ formy ludzkiego odczuwania są znacznie bardziej zbieżne z formami muzycznymi niż z formami języka” Dzięki niespotykanej (na taką skalę) w języku słownym a właściwej znaczącym formom muzycznym ambiwalencji znaczeniowej „muzyka potrafi objawiać naturę uczuć ze szczegółowością i prawdziwością, której język (słowny) nie potrafi osiągnąć” Trzeba zaznaczyć, że w myśl koncepcji S. Langer owe „uczucia” czy „emocje”, o których komunikuje utwór muzyczny, mają się odnosić nie do konkretnych, indywidualnych stanów uczuciowych, ani nawet nie do ogólnie rozumianych uczuć, np. smutku czy radości: chodzi tu raczej o „morfologię uczuć”, co jest o tyle istotne, że przeciwstawne stany emocjonalne mogą się cechować „morfologią” bardzo podobną. Muzyka jest „algebrą uczuć”: potrafi „mówić” nie o faktach emocjonalnych, ale o relacjach między nimi. (Związana z tą „algebraicznością” ogólność znaczeniowa muzyki sprawia, że S. Langer silnie podkreśla intelektualny charakter tej dziedziny sztuki).
KRZYSZTOF GUCZALSKI: „ZNACZENIE MUZYKI, ZNACZENIA W MUZYCE
PRÓBA OGÓLNEJ TEORII NA TLE ESTETYKI SUSANNE LANGER“
MUSICA IAGELLONICA, KRAKÓW 2002 https://philpapers.org/archive/GUCZMZ.pdf
Dowodząc, iż muzyka jest symbolem, a nie sygnałem uczuć, Langer w gruncie rzeczy chciała przede wszystkim tę jej cechę — milcząco przypisywaną symbolom — wyeksponować: jest ona w stanie przedstawić pewne uczucia, a nie tylko być świadectwem ich przydarzenia się kompozytorowi.
„Tak jak słowa mogą opisywać wydarzenia, których nie byliśmy świadkami, miejsca i przedmioty, których nie widzieliśmy, muzyka może przedstawiać emocje i na stroje, których nie odczuwaliśmy, namiętności, których przedtem nie znaliśmy“